08.09.1993, Anglia, Londyn – Wembley
Wyjazd na międzypaństwowy mecz reprezentacji Polski do Anglii kosztował 5 baniek. W koszt wycieczki wliczony był przejazd w obydwie strony, wyżywienie, zakwaterowanie, no i bilet na mecz.
Wyjazd nastąpił z Krakowa autokarem. W naszym busie oprócz szalikowców (10 os.) znajdowali się dziennikarze i takie muły co na mecz jadą raz na ruski rok. Droga minęła w świetnej atmosferze, do granicy niemieckiej piliśmy z dziennikarzami z krakowskiego „TEMPA”. Z podróży po ziemi niemieckiej niewiele pamiętam ponieważ ilość wypitego alkoholu przekroczyła moją wytrzymałość. Obudziłem się dopiero na granicy holenderskiej. Tutaj kira zaczynała się od nowa i tak cały czas aż do Francji, skąd mieliśmy mieć prom do Anglii. Gdy tak czekaliśmy na nasz prom to w międzyczasie przyjechało jeszcze kilka autobusów z różnych regionów naszej kochanej Polski. W sumie takich prawdziwych fanoli było nas ok. 200. Na promie pierwsze co ekipa zrobiła to wdupiła się do sklepu z piwem. Po kilku minutach w budce piwa brakło.
Na tym statku była też taka orkiestra, której zadaniem było przygrywanie podróżnym. Ekipa z Gdańska nie namyślając się długo wzięła im tą całą perkusję i zaczęli grać melodie w stylu „Polska gola…”. Ludzie jadący z nami byli w szoku,a my pękaliśmy ze śmiechu. Reszta drogi minęła w spokojnej atmosferze. Gdy znaleźliśmy się w Dover w Anglii, czekała nas kolejna przesiadka, tym razem autokarami zmierzaliśmy w kierunku Londynu. Gdzieś po drodze trzem klientom z Legii zachciało się lać, a że w naszym busie nie było kibla to oni wyskoczyli na światłach i lali gdzieś w bramie. Gdy tak załatwiali swe potrzeby to podszedł do nich policjant i kazał z powrotem włazić im do autobusu. Oni zamiast wejść do tego autobusu to poszli się odlać na drugą stronę ulicy. Wtedy ten gliniarz się wściekł i zaczął coś tam pyskować, ale całe zajście jakoś wytłumaczyła tłumaczka i razem dotarliśmy do naszego hotelu. Z reszty dnia dużo nie miałem ponieważ my się naćpali i całą noc spałem ululany.
Gdyśmy się rano obudzili to z Polski było nas już jakieś 3 paki w tym hotelu. Cały poniedziałek zwiedzaliśmy Londyn z kilkoma z Lecha, Legii i jednym z Widzewa. Na mieście obowiązkowo w biało-czerwonych szalikach i ze śpiewem na ustach. Co chwile podchodzili do nas Irlandczycy, Włosi, Szkoci i życzyli nam zwycięstwa w pojedynku z angolami. W pewnej chwili na przeciwko nas pojawiła się ok. 50 osobowa grupka Anglików. My od razu na nich, a oni w tył zwrot i zdupili. Fakt że było nas trzy razy tyle, ale żeby tak od razu zdupiać – wstyd.
Później cała ekipa zwaliła się do takiej tureckiej restauracji. Gdy zobaczył nasz szef tej knajpy to od razu za darmo każdemu dał po jednej pizzy i prosił żebyśmy mu nie rozwalili knajpy. Jak my pojedli to znów poszliśmy zwiedzać Londyn. W pewnym momencie ci z Legii wpadli na pomysł żeby poskakać po autach. No i jak pomyśleli tak zrobili. Nam też ta zabawa się spodobała i już po chwili prawie wszyscy skakali po samochodach. Ludzie to nie wiedzieli co się dzieje, kompletny szok. Tak jakoś pomału minął poniedziałek. W nocy obowiązkowo wypiliśmy po setce za zwycięstwo biało-czerwonych.
We wtorek rano poszliśmy zwiedzić muzeum figur woskowych. Zrobiliśmy sobie zdjęcia z Adolfem i Lechem. Potem pojechaliśmy na młodzieżówkę (100 os.), nasi wygrali. Po meczu podeszli do naszego sektora i podziękowali nam za doping. Wieczorem w jednej dyskotece razem z nimi oblewaliśmy zwycięstwo nad Anglikami.
ŚRODA – dzień meczu.
Od rana cały hotel tankował. Gdy już autokarem zmierzaliśmy drogę na stadion „WEMBLEY”, można było wyczuć lekkie zdenerwowanie. W końcu dojechaliśmy. Pierwsza reakcja to szok. Na parkingu ok. 50 autokarów z Polski. Na stadionie ok. 4000 fanów w biało-czerwonych szalach. Najwięcej było chłopców ze Szczecina, potem z Poznania i Krakowa. Były też skromne grupki kiboli z innych regionów Polski: Gdańsk, trzech z Ruchu, jeden GKS-u, Widzewa także jeden fan. Było też kilku z Legii ale oni się nie ujawnili, a my ich nie wydali, bo byli z naszej wycieczki. Jedno co mi się podobało to to, że w ten jeden jedyny dzień nie laliśmy się między sobą. Każdy miał jeden cel. Reprezentacja Polski. Jedynie ekipa ze Szczecina szukała Cracovii za incydent w Polsce przed meczem Polska-Anglia (wiadomo o co chodzi). Jednak Krakusów nie znaleźli.
Gdy zaczęli grać hymn Polski cała ekipa wstała (2 sektory) i głośno odśpiewaliśmy „Mazurka Dąbrowskiego”. Niestety angole zaczęły gwizdać i w telewizji nie było nas słychać. Podczas grania hymnu ci ze Szczecina zapalili race w biało czerwonych kolorach. Elegancko to wyglądało bo ustawili się tak: po boku dwie białe race, a w środku czerwona.
Podczas meczu był gorący doping, niestety nasi ulegli anglikom 0-3 i praktycznie pogrzebali swe szanse na awans do finału MŚ’94. Po meczu jedynie Leśniak podszedł do nas i podziękował za doping, reszta była zbyt zmęczona, by pokonać ten kawałek drogi dzielący nas od piłkarzy.
Na stadionie były wywieszone flagi następujących drużyn. Pogoni, Lechii, Ruchu, Wisły i Lecha. Było też dużo biało – czerwonych flag.
W czasie meczu zgadałem się z jednym klientem z Lecha który opowiadał jak przyszli do knajpy Arsenalu w Londynie, w dwóch z jednym z Pogoni. Mówi, wchodzimy a tu podchodzi do nas klient i mówi: O Poland! strzaskali ich tam. Oni jednak jakoś się wydostali, poszli do autokaru po pasy, łańcuchy i siekiery. Po chwili jak ruszyli całą ekipą to te angliki tak spierdalały, że w biegu do metra wskakiwali, a nie były to jakieś dzieciaki. Byli to faceci po 30 lat.
Po meczu część od razu pojechała do domów, a część do hoteli. Myśmy mieli opłaconą jeszcze jedną noc. Tak więc zapiliśmy mordy w tym hotelu aby zapomnieć o porażce z Anglikami.
Rano od razu do autobusu i na prom. Jednak z promu trzeba było się za chwilę wracać ponieważ w sklepiku zabrakło piwa. Po uzupełnieniu złocistego płynu po raz ostatni oglądaliśmy Anglię.
Gdy tak płynęliśmy i każdy pił to swoje piwo to za burtą rozciągał się szlak… puszek wypitych przez Polaków.
W końcu dopłynęliśmy do Francji. Na lądzie pożegnaliśmy się z innymi kibolami jadącymi w innych autokarach.
Dalsza podróż minęła w spokojnej atmosferze. Gdzieś w Belgii dziennikarze z krakowskiego „Tempa” chcieli jechać do Ostendy w celu przeprowadzenia wywiadu z byłymi piłkarzami krakowskiej Wisły, z Świętkiem i Janikiem, jednak większość wolała, jechać do Lokeren by odwiedzić Lubańskiego. Tak więc pojechaliśmy do tego Lokeren. Trochę ciężko było tam trafić ale w końcu zajechaliśmy pod dom p. Włodka. Gdy wyszedł zapytaliśmy go czy wie jak grała reprezentacja Polski. On odpowiedział: „nie wiem jak grała ino wiem że przegrali bo mi powiedział sąsiad”.. Jak myśmy to usłyszeli to Lubańskiego (mimo jego zasług dla polskiej piłki) odechciało nam się do końca życia. Włodek tak ubóstwiany przez polskich kibiców tym razem nawet nie dał się nam napić wody ze studni.
Potem już w autokarze wspólnie stwierdziliśmy, że lepiej było jechać do tej Ostendy. Dalsza droga do Polski minęła bez większych przygód z jajami na granicy.
Darek-kibic Ruchu
Źródło: zin PSYCHO FANATICS 1994 nr 2 (Katowice-Giszowiec)