Relacja sportowa
Mecz nie doszedł do skutku ponieważ GKS zgodnie z przepisami pojawił się na stadionie Olimpii Poznań podczas gdy rywale oczekiwali na katowiczan na stadionie Lechii Gdańsk.
Źródło: Monografia GieKSy tom III
Po meczu z Rakowem kibice mieli okazję obserwować kabaret związany z meczem Lechia/Olimpia Gdańsk – GKS Katowice. Przed sezonem doszło do fuzji Sokoła Pniewy z GKS Tychy i Olimpii Poznań z Lechią Gdańsk. Kluby z Wielkopolski popadły w kłopoty finansowe i pod znakiem zapytania stał ich start w kolejnym sezonie. Poza tym słusznie uznano, że granie dla kilkuset widzów mija się z celem. Dokonując fuzji z III-ligowymi wtedy GKS Tychy i Lechią Gdańsk „sprzedano” więc miejsca w ekstraklasie, tak by kluby przenieść do dużych ośrodków miejskich. Zgody na takie rozwiązanie nie wyraziły władze PZPN i tak rozpoczął się „cyrk”. Drużyny, które nie chciały grać na stadionach w Tychach i Gdańsku, wyjeżdżały na mecze do Pniew i Poznania, gdzie formalnie według PZPN powinny grać Sokół i Lechia/Olimpia. Z tej „furtki” skorzystał GKS i zamiast do Gdańska, gdzie czekała Lechia/Olimpia, drużyna z Katowic pojechała do Poznania. Na miejscu goście zastali tabliczkę z napisem „Remont boiska – wstęp wzbroniony” a na murawie był wykopany rów, co miało oznaczać że trwają prace związane z drenażem. Tym samym GieKSa wzbogaciła się bez walki o trzy punkty, ale nie przysporzyło to klubowi sympatii w kraju.
„Był nakaz od prezesa Dziurowicza, że mamy jechać do Poznania, choć wiadomo było, że tamci będą na nas czekać w Gdańsku. Zrobiliśmy sobie taką małą wycieczkę” – wspomina Mirosław Widach. – „Podobnie było z meczem z Sokołem Tychy, na który pojechaliśmy do Pniew. Mieszkałem wtedy w Tychach i obrzucono moje okna pomidorami. Dobrze że to były tylko pomidory. Pamiętam że chłopaki z osiedla przyszli do mnie z pretensjami i pytaniami dlaczego nie chcemy grać w Tychach. Ale co im miałem odpowiedzieć? Wiadomo, że my piłkarze woleliśmy zagrać w Tychach niż jechać aż do Pniew. Ale Prezes Dziurowicz zadecydował, że jedziemy tam i koniec. Na pewno wtedy dorównywaliśmy „popularnością” nielubianej w kraju Legii” – kończy z uśmiechem „Wiluś”.
„Jeżeli fuzja nie została uznana przez Wydział Dyscypliny i Gier to nie mogliśmy postąpić wbrew PZPN-owi” – mówi Romuald Lasczyk. -„Gdybyśmy wtedy pojechali do Gdańska to działalibyśmy, po pierwsze niezgodnie z kierunkiem wytyczonym wtedy przez PZPN, a po drugie byliśmy kojarzeni z Marianem Dziurowiczem, więc gdybyśmy się tam pojawili to pewnie z dwa pułki policji musiałoby nas chronić. Wiedzieliśmy, że jedziemy do Poznania po walkower. Wszystko odbyło się pod stadionem, bo obiekt był zamknięty. Staliśmy za bramą, przyjechali sędziowie, przyjechał obserwator, spisał protokół i pojechaliśmy z powrotem. Zresztą nie tylko my tak postąpiliśmy. Wtedy stworzyły się frakcje i określone grupy wpływów w PZPN, które się ze sobą ścierały i walczyły o wpływy w Związku.”
„Klub wykonał po prostu polecenia ojca, a wynikało to z konfliktu z Bolesławem Krzyżostaniakiem” – wyjaśnia Piotr Dziurowicz. – „Wszystko zaczęło się od sporu o Mirosława Szymkowiaka.”
Wiele w tym temacie wyjaśnia artykuł „Minister i gangsterzy” autorstwa Bianki Mikołajewskiej, Joanny Cieśli i Agnieszki Zagner, który ukazał się w 2003 r. w „Polityce”.
„Bolesław Krzyżostaniak, zwany Bolem, ówczesny prezes Olimpii Poznań, przyszedł do Dębskiego i oznajmił, że „jest interes do zrobienia”. – Z Bolem zwąchali się jeszcze kiedy Dębski był szefem Ruchu. Bolo handlował nielegalnie papierosami. Dębski wprowadzał je do sprzedaży przez kioski – mówi były łódzki parlamentarzysta. „Bolo wziął kredyt w banku pod zastaw kart zawodniczych kilku graczy (m.in. Mirosława Szymkowiaka). Kredytu nie spłacił. Bank sprzedał piłkarzy łódzkiemu Widzewowi. Krzyżostaniak poprosił Dębskiego o unieważnienie decyzji. Tak zaczęła się słynna wojna futbolowa między Dębskim a Dziurowiczem.”
„Ojciec uważał że należy zrobic tak jak stanowią przepisy i odmówił ministrowi. To był punkt zapalny” – kontynuuje Piotr Dziurowicz. – „Po czasie powiedział mi: „nikt wtedy nie przypuszczał, że może to być początkiem wojny futbolowej. ALe z drugiej strony gdybym się wtedy ugiął, to musiałbym to robić do końca mojej kadencji.”"
Trzeba jeszcze wspomnieć, że 9 kwietnia 1998 roku Jacek Dębski jako minister UKFiT wydał decyzję uchylającą uprawnienia Szymkowiaka do gry w Widzewie. Natomiast 10 września tego samego roku wyrokiem Naczelnego Sadu Administracyjnego ta decyzja prezesa UKFiT została unieważniona.
Źródło: Monografia GieKSy tom III