FK Mladá Boleslav to klub który kibicowsko nikogo w Czechach nie mobilizuje. Mimo iż jego historia sięga 1902 roku to swą historię zaczął pisać dopiero w 2004 roku gry po raz pierwszy, dzięki pieniądzom z miejscowej fabryki Skody, uzyskał awans do czeskiej ekstraklasy. Sezon później wywalczył nawet prawo gry w eliminacjach ligi mistrzów gdzie najpierw wyeliminował Vålerenge Oslo by następnie polec w boju z Galatasaray. Od tego czasu klub regularnie plasuje się w górnych częściach ligowej tabeli. To jednak jest za mało by w niespełna 50. tysięcznym mieście mógł narodzić się porządny ruch kibicowski. Od lat w mieście oddalonym od Pragi o godzinę drogi są nie grzeszący kumatością kibice stołecznych klubów (paru ogarniętych by się pewnie znalazło) i kibice miejscowego klubu hokejowego który kibicowsko nie rywalizuje z FK ale przyciąga na do młyna więcej kibiców. Gdy dodać do tego, że miasto w znacznej części zamieszkane jest przez przyjezdnych, głownie ze wschodu Słowacji i oddalonego o 100km Wałbrzycha (do którego ci co weekend wracają) jasne staje się, że kibiców w mieście być nie może. Poziom kibicowski na trybunach FK jest tak niski, że nawet często przez nas wyszydzane ekipy z Jablonca, Teplic czy Hradca Kralove znajdując się na sektorach gości szydzą z miejscowych śpiewając “co was tak mało”.
W takich okolicznościach nie dziwi zupełny brak mobilizacji na piątkowe spotkanie, no ale my jesteśmy kibicami i nie wybieramy sobie ciekawszych spotkań, jeździmy tam gdzie tylko się da. Na zbiórce Baníka stawiamy się w 10 osobowym składzie i ruszamy w 4 godzinną podróż do Mladej Boleslav (miasto taką nosi nazwę, częstym błędem jest sądzenie, że “Mlada” to nazwa klubu, który po porostu nazywa się FK). Na półtorej godziny przed meczem jesteśmy na miejscu, nie dane nam jest jednak podziwiane tego ponad 1000 letniegomiasta którego znaczną cześć stanowi fabryka i przyległe do niej blokowisko przy którym znajduje się stadion. Pod stadionem dołącza do nas jedna osoba która jechała autem a cztery kolejne docierają przed drugą połową. Z GieKSy jest więc na stadionie 15 osób, co patrząc na ogólną liczbę kibiców z Ostrawy których w klatce było 208 (plus kilka osób zasiadło obok niej) nie jest złym wynikiem.
Od początku spotkania pomagamy braciom w dopingu który idzie całkiem nieźle. Na płocie tego dnia zawisło kilka flag które w przerwie meczu zostały wymienione, na kolejne, ot uroki braku miejsca. Tego dnia Baníkowcy zaprezentowali jedną oprawę: Górniczy kilof uderzający w stary telewizor, wszystko w asyście transparentów, najpierw: “pewne terminy” a po chwili: “scince fiction”, odnosiło się to oczywiście do notorycznego przekładania terminów meczu Baníka, zazwyczaj na piątki, ile to już razy na to wyklinaliśmy? Dodatkowo Baníkowcy odpalili trochę stroboskopów co skopało się z absurdalną interwencją… straży pożarnej. W zimny wiosenną noc, postanowili oni wężem strażackim “gasić” odpaloną pirotechnikę, oczywiście nie muczę dodawać, że celowali oni na chybił trafił polewając kogo popadnie. Cóż stosowanie odpowiedzialności zbiorowej i wymierzanie kar “z łapanki”, to nie tylko domena polskiej policji ale i czeskiej straży pożarnej… Dodać trzeba, że rozwiązanie to jest całkowicie absurdalne bo jedyne co przyniosło to rozjuszyło kibiców i doprowadziło do małej awantury.
Jeśli chodzi o miejscowych to aż szkoda pisać, trzydziestoosobowy “młyn” z trzema flagami na odgrodzonym od reszty sektorze pilnowanym przez zgrupowaną pod nim ochronę, zakrawa na kpinę. Poza tym na stadionie zasiadło 3000 widzów, ale i o tych nie ma co pisać. Sam mecz kończy się wynikiem 1-0 dla gospodarzy, który dość pewnie zmierza do kolejnego sezonu w europejskich pucharach.
Źródło: gieksa.pl