GKS Katowice 3-1 Legia Warszawa

28.08.1994, niedziela 18:00 – widzów 7000

Relacja GieKSiarza

W ostatni weekend wakacji spotkanie na szczycie. Ci co mecze rozpoczynają wcześniej meldowali się na dworcu już od godziny 2 w nocy. Co chwilę z pobliskiej dyskoteki urywała się ok. 20 osobowa grupa w celu przywitania gości ze stolicy. Trwało to aż do zakończenia imprezy. Potem zabawa przeniosła się na katowicki rynek. Czekaliśmy tu aż do 9 rano. Jednak nie doczekaliśmy się, bowiem Legia ponownie zahaczyła o zaprzyjaźniony Sosnowiec. Mecz był w niedzielę o 11:00, tak więc poszliśmy pod stadion. Pod kasami biletowymi doszło do króciutkiego starcia. W 20 osób wpadliśmy w pochód Legii i Sosnowca, oni rozdzielili się na dwie grupy, a zaraz potem wpadła psiarnia. Potem jeszcze raz doszło do krótkiego spięcia. W sumie Legii było ok. 40 osób, a Sosnowca ok. 250 osób.
Jeszcze tylko ekipa od nas obrzucała 20 zgredów z Zagłębia, którzy głośno manifestowali swe przywiązanie do Sosnowca.
Ogólnie Legii na Śląsk przyjeżdża mało. Zawsze wysiadają w Sosnowcu gdzie znajduje się ich oaza. Tu dołączają do nich chłopcy z Zagłębia. Ostatnio ich układy się chrzanią.
Legia trzyma z Pogonią, która nie chce mieć zgody z Sosnowcem (Zagłębie było na meczu Raków – Pogoń, gdzie fani ze Szczecina nie zgodzili się na wspólne zajmowanie sektora). Strasznie ciekawa byłaby sytuacja gdyby doszło do zerwania zgody Legii z Zagłębiem. Ciekawe ilu by ich wtedy jeździło na Śląsk, 10-30 osób, więcej chyba nie. Ostatnio na Ruchu (czerwiec 1994) było ich 17, a Sosnowca ok. 150 osób.

Źródło: zin PSYCHO FANATICS 1994 nr 2 (Katowice-Giszowiec)

Oflagowanie m.in.: GKS \G/ KATOWICE, GISZOWIEC (PL),1993-1994 GISZOWIEC, TARNOWSKIE GÓRY, (L) DO KOSZA, GKS FAN CLUB IMIELIN, ULTRAS, CHEŁM ŚLĄSKI, BAŃGÓW, GISZOWIEC, THE BEST OF HOOLIGANS, KOSTEK DĄBROWA GÓRNICZA, TARNÓW, GISZOWIEC (Niemcy),THE BEST OF HOOLIGANS (lew), PSEUDOKIBICE KOCHAJĄ ŚLĄSKA STOLICĘ, WHITE BOYS KOSTUCHNA, WITOSA, WITOSA.

Relacja Legii

Nas w Katowicach 160 + 180 Zagłębia Sosnowiec.

Źródło: zin PSYCHO FANATICS nr 3, 1995

FILM: 28.08.1994 GKS Katowice – Legia Warszawa

FILM: 28.08.1994 GKS Katowice 3-1 Legia Warszawa (2)

Relacja sportowa

GKS Katowice: Janusz Jojko – Węgrzyn, Świerczewski, Maciejewski, Adam Ledwoń, Widuch, Sermak (63. Nikodem), Kucz, Borawski, Strojek, Wolny (21. Walczak)
Trener:

Legia Warszawa: Robakiewicz – Mosór, Zieliński, Mandziejewicz, Ratajczyk, Lewandowski, Michalski, Pisz, Fedoruk (62. Bednarz), Mięciel, Kowalczyk (75. Podbrożny)
Trener:

Bramki: Maciejewski (31), Adam Ledwoń (56), Strojek (66) – Kowalczyk (3)
Sędzia:
Ż. kartki:

Oczekiwaniom stało się zadość. Emocje, którym dała początek już w 4 minucie bramka Wojciecha Kowalczyka, nie straciły na sile do końca meczu. Chociaż w pierwszej połowie podobać się mogli bardziej goście.

Po zmianie stron inicjatywa należała w zasadzie już tylko wyłącznie do podopiecznych trenera Piotra Piekarczyka, którzy dwoma strzelonymi w drugiej odsłonie bramkami przypieczętowali to, co słusznie im się należało. W 56 minucie po akcji pozycyjnej Krzysztof Walczak z prawej strony pola karnego dograł do Ledwonia, a ten efektownie „zatańczył”, mijając sprytnie obrońców Legii. Potem już „tylko” uderzył w krótki róg, precyzyjnie, podwyższając na 2:1. Po chwili katowiczanie jeszcze raz spróbowali szczęścia. Wyga Walczak zagrał do Strojka, lecz ten nie wykorzystał nadarzającej się okazji do zmiany rezultatu. Niemalże w tym samym momencie soczystym strzałem z dystansu z kolei Borawski spróbował zmienić wynik. Jednak „rozgrzany” Robakiewicz nie dał się rzucić na kolana, by zaraz potem ponownie się wykazać. Kucz sprytnie odebrał piłkę Zielińskiemu, wszedł z lewej strony w pole karne i… musiał skapitulować. Zbigniew Robakiewicz wyszedł mu na spotkanie wyjmując dosłownie piłkę spod nóg. W sumie jednak nie na wiele się zdały jego wysiłki. W 66 minucie po błędzie obrony trzeci raz wyjmował piłkę z siatki. Adam Kucz podał prostopadle do Strojka, który znalazł się „oko w oko” z Robakiewiczem, nie dając mu żadnych szans na obronę.

Dwie minuty później kolejnego gola mógł uzyskać Maciejewski. Z ponad 30 metrów zdecydowanym, pewnym strzałem uderzył w światło bramki i tylko przytomność Robakiewicza, który koniuszkami palców przeniósł piłkę ponad poprzeczkę, uratowała gości od utraty następnej bramki. Pod koniec meczu legioniści jak gdyby otrząsnęli się z letargu i podobnie jak w pierwszych minutach tego szybkiego, dynamicznego meczu próbowali przynajmniej częściowo uratować swój honor. W 78 minucie Leszek Pisz uderzył z wolnego lecz bez efektu. Piłka lekko minęła lewy słupek. W 80 minucie z kolei akcja Bednarz – Podbrożny nie powiodła się jako, że oczekujący na piłkę Pisz został uprzedzony przez obrońców Katowic, którzy wzięli widocznie przykład z pierwszych 45 minut meczu, kiedy to z kolei defensorzy legii skutecznie blokowali dostęp do własnej bramki – 9 minuta – rajd lewą stroną w wykonaniu Adama Kucza, zakończył skutecznie Zieliński, w 11 minucie po starciu Wolnego z Ratajczykiem, ten pierwszy dosyć długo nie mógł podnieść się z murawy, w efekcie czego nastęnie został zmieniony przez Walczaka. I o ile wtedy stroną dominującą byli bezwzględnie legioniści (wspominając chociażby akcję z 30 minuty, kiedy to Kowalczyk, sam na sam musiał „spasować” przed Jojką, który instynktownie nogami wybił piłkę, tym samym niwelując zagrożenie), o tyle po bramce Maciejewskiego, z wolnego, egzekwowanego na raty z 17 metrów – zagranie do boku i dopiero potem silny strzał w górny lewy róg – katowiczanie chwycili wiatr w żagle, czego dowodem przebieg dalszej części meczu jak i jego ostateczny rezultat.

„SPORT” autor: Barbara Wystyrk

BYŁO „OCZKO”, A JEST „FURA”

Po takiej klęsce, jaką poniosła warszawska Legia w minioną środę na stadionie w Splicie, możliwe były dwa warianty. jeden, że mistrzowie Polski za wszelką cenę będą chcieli odbudować swoją reputację i w Katowicach udowodnić, że faktycznie są najlepszą drużyną w kraju, i drugi, w który we wcześniejszych latach sprawdzał się zdecydowanie częściej, według którego po takim rozminięciu się marzeń z rzeczywistością, zespół wpadnie w dołek, z którego może długo nie wyjśc.

Początek meczu sugerował, że Legia, zbyt słaba na Europę, w naszej lidze jest jednak zespołem, potrafiącym wygrywać z każdym i wszędzie. Kiedy w czwartej minucie Kowalczyk strzelił bramkę, ponad siedem tysięcy ludzi na trybunach zamilkło. Cieszyła się tylko spora grupa kibiców którzy przyjechali na Śląsk z Warszawy. Pucharowy występ katowiczan i ranga gości musiały zrobić swoje. Obiekt przy Bukowej wypełniony był do ostatniego miejsca, a spora grupka oglądała mecz przez ogrodzenie. Przypominało to nieco sytuację, jaka miała miejsce przed powtórzonym meczem GKS z Górnikiem wiosną tego roku. Swoją drogą, to ciekawe, narzekamy na poziom naszej ligi, a jednak czasami na trybunach zasiada więcej ludzi niż podczas wizyt utytułowanych europejskich klubów.

Legia rozpoczęła mecz bez kilku podstawowych graczy, którym trener Paweł janas dał odpocząć po meczu w Splicie. Czy bardziej potrzebowali odpoczynku fizycznego, czy też psychicznego, to już zupełnie inny problem. Nie zagrał wiec Marcin Jałocha, dopiero na kilkanaście ostatnich minut wszedł Podbrożny, w obronie nie zoabczyliśmy Kruszankina. Rolę ostatniego spełniał Jacek Zieliński i o ile w pierwszej połowie szło mu zupełnie przyzwoicie, to drugiej nie zapisał do najlepszych w swojej karierze. Ponowną szansę otrzymali natomiast Piotr Mosór i Grzegorz Lewandowski.

Szczególnie trudne zadanie miał ten pierwszy, który opiekował się Adamem Kuczem. W GKS nie zobaczyliśmy Janoszki, a Walczak wszedł na boisko za kontuzjowanego Wolnego.
Pierwszy kwadrans należał do Legii. Strzeliła bramkę, kontrolowała przebieg wydarzeń na boisku. Grała jednak wolno, niemrawo i wydawało się kwestią czasu, kiedy gospodarze uzyskają przewagę na boisku. Tymczasem przez pierwsze pół godziny GKS nie bardzo wiedział jak rozmontować defensywę gości. Atakował niemal wyłącznie środkiem, akcje skrzydłami można było policzyć na palcach jednej ręki, choć właśnie to wydawało się receptą na zmęczonych i wolnych piłkarzy Legii. Przełom nastąpił w trzydziestej minucie. Najpierw Kowalczyk nie wykorzystał sytuacji sam na sam z Jojką (kapitalna obrona, a potem wybicie piłki z linii bramkowej przez Maciejewskiego), chwilę później właśnie Maciejewski strzelił wyrównującą bramkę. Z Legii uszło powietrze, potwierdziło się, że kiedy nie gra Piz, cały zespół zdecydowanie obniża swoje loty. W drugiej połowie mecz byl już jednostronnym widowiskiem. Wyższośc GKS nie podlegała dyskusji. Kilka razy warszawianie co prawda zagrozili bramce Jojki, ale bez porównania groźniejsze były akcje gospodarzy. TO, co działo się naboisku, najlepiej obrazuje gol strzelony przez Ledwonia. Pomocnik gospodarzym, który Maradoną przecież nie jest, wjechał z piłką w pole karne, minął czterech piłkarzy Legii i strzelił gola. Obrońcy gości stali i bezradnie rozkładali ręce. Piłkarze GKS traktowali ten mecz niezwykle prestiżowo. Wiedzieli, zę są w gazie i stają przed okazją pokonania mistrza, jaka może się już długo nie powtórzyć. Zrobili wszystko by tak się stało. Zagrali z wielkim sercem i zaangażowaniem. A Legia? Na pewno zawiodła, choć w pewym momencie była bardzo bliska szczęścia. Jak natomiast odpowiedzieć na postawiony na wstępie problem? Musimy poczekać jedno, może dwa spotkania. W każdym razie w niedzielę mistrz z GKS nie był w stanie wygrać a nawet zremisować. Dodajmy, że Legia przed tym spotkaniem nie przegrała kolejnych dwudziestu jeden meczów w lidze. Było „oczko”, a jest „fura”.

„SPORT” autor: Darusz Czernik

Źródło: gkskatowice.eu