28.03.2009, sobota – Irlandia Północna, Belfast
Relacja GieKSiarza
Akcja Belfast zaczęła się już pół roku wcześniej. Zabukowaliśmy bilety lotnicze, gdy tylko pojawiły się w necie (taniej wyszło), tak więc pierwszy krok został zrobiony. Gdy zbliżał się termin sprzedaży biletów, dwie osoby niestety zrezygnowały z wyjazdu. Nadeszła pora sprzedaży wejściówek, czuwałem aktywnie, by nie przeoczyć biletów. Byłem jednym z niewielu szczęściarzy, ten pożądany towar rozszedł się w 10 minut! Potem już było tylko oczekiwanie na bilety i podróż. Ostatecznie do Irlandii Płn. poleciały dwie osoby: ja i D. W Belfaście mieliśmy spędzić trzy dni u znajomych D. a czwarty dzień w hostelu w Dublinie – taki sobie ułożyliśmy plan. !
W piątek ruszyliśmy popołudniu samochodem na lotnisku do Krakowa, jak na złość zaraz po wyjeździe z naszej miejscowości łapie nas drogówka, bo jechaliśmy pod zakaz. Skończyło się na upomnieniu. By trochę się zrelaksować otworzyłem piwo, D jako kierowca miał mi to trochę za złe Docieramy na Balice i już razem otwieramy po piwie. Odbieramy bilety lotnicze i idziemy na odprawę. W poczekalni jest sporo kibiców i każdy raczy się złocistym trunkiem. D nie ostatni raz tego dnia dostaje opierdol od obsługi lotniska, że pali papierosa na płycie lotniska (to samo spotkało go zaraz po przylocie do Dublina). Rozkładamy się w samolocie i jeszcze przed startem wypijamy po piwie. Lot można nazwać jednym słowem – balanga! Obsługa nie nadążała rozwozić piwa po pokładzie, każdy był spragniony
Dość szybko zabrakło tego napoju na pokładzie i w ruch poszła wódka, która sprzedawana była w saszetkach. Rozlepiamy vlepy w samolocie, a gdy brakuje już wódki denerwujemy stewardessy. Co chwilę zapalamy lampkę wzywającą ładne panie
, gdy do nas podchodzi to udajemy, że śpimy… Końcówka lotu jest nerwowa, bo brakuje na pokładzie procentów, więc każdy jest niecierpliwy. Wreszcie lądujemy, odbieramy bagaże i idziemy szukać autobusu, który jedzie do Belfastu.
Na przystanku stoi trzech innych kibiców, szybko się poznajemy i z gwinta popijamy wódeczkę. Autobus spóźnia się 30 minut, więc na stacji zostają dwie puste flaszki po nas + kilkanaście vlepek. Kierowca autobusu krzywi się, gdy nas widzi – najchętniej pewnie by odjechał, ale szybko się pakujemy do środka. Pierwszy raz mnie wkurwił, gdy wyciągałem piwo, a on powiedziałem, że nie wolno pić podczas jazdy i mi je zabrał. Do odbioru miałem je jak dojedziemy.
Jednak Polak potrafi, jeden z naszych nowo poznanych znajomych wyciągnął wódkę z plecaka i z tyłu zaczęła się ogólnoświatowa dyskusja, na wszelkie możliwe tematy Czujemy się jak u siebie więc jeden z nas namawia kierowcę, by stanął na siku
Wszyscy z tego postoju korzystamy i jedziemy dalej. Od czasu do czasu sobie śpiewamy, z przodu przychodzi jakaś babka i po Polsku mówi nam byśmy nie zachowywali się jak bydło, my to kwitujemy jednym słowem – wypierdalaj! Przecież tylko sobie śpiewamy, nie gwałcimy, nie demolujemy. Kierowca był jednak innego zdania…Zatrzymujemy się w jakieś mieścinie i mamy długi postój, po chwili do autobusu wchodzi psiarnia i miłych głosem wyprasza nas z autobusu. My odpowiadamy, że mamy bilety i nic złego nie robimy, więc nie wysiadamy. Najbardziej inteligentny z nich powtarza jeszcze raz, byśmy wysiedli. Decydujemy się wyjść, bo nie chcemy robić dymu. Na ulicy stoją trzy suki i od chuja policji, autobus jak tylko wysiadamy zaraz spierdala. Wyznaczamy jednego z nas (najbardziej trzeźwego), by rozmawiał z psiarnią. Są bardzo grzeczni i uprzejmi. Mówią tylko, że cały autobus był zesrany ze strachu i kierowca wezwał policję. Po tym komunikacie zapakowali się do radiowozów i odjechali. My zostaliśmy w jakiejś zapyziałej dziurze…
Łapiemy dwie taksówki, w jednej jadą nasi znajomi, w drugiej ja i D. Za kierownicą jest kobieta (brzydka jak noc), kasę bierze z góry. Widać, że jest trochę wystraszona, ale szacunek dla niej, że podjęła się misji Rozmawiamy z nią na różne tematy, aż docieramy do znajomych D. Przedpołudnie zaczynam od piwa, by zmniejszyć ból głowy, dopiero potem lekkie śniadanie, ale do meczu zostaję głównie przy piwie. Pod stadion jedziemy cztery godziny wcześniej, wszystko ze względu na flagę. Oczywiście bramy jeszcze zamknięte, więc idziemy do baru. Po kilku kuflach ruszamy pod bramę, nasi kibice już okupują wejście, czekając na otwarcie bramy. Widoczne są ekipy ŁKS-u, Jagi i Płocka. Z minuty na minutę atmosfera robi się cięższa, bo ochrona nie chce jeszcze wpuszczać.
Wreszcie ktoś z tyłu rzucił hasło: „napieramy!” i przerwaliśmy kordon, na przedzie była ekipa sportowa, więc drugi kordon szybko dostał po dupie. Razem z D szybko szukamy miejsca, by rozwiesić flagę co nam się udaje. Po chwili każde miejsce jest już zajęte. Teraz spokojnie idziemy coś zjeść i napić (dla odmiany herbatę). Wróciliśmy na sektor i zajęliśmy sobie dobre miejsca. Za doping odpowiedzialny był S. Jedziemy z dopingiem od początku, ale Irolów nie jesteśmy wstanie przekrzyczeć. Mamy jednak swoją chwilę, gdy Irek Jeleń wyrównuje stan meczu na 1:1, wtedy jest naprawdę wielki szał na naszej trybunie, my z D cieszymy się podwójnie bo lubimy tego zawodnika.
Przez kilka minut jestem w prawdziwym amoku! Potem nie jest już tak dobrze, bo tracimy jeszcze dwie bramki, w tym kuriozalna samobójcza. Pod koniec meczu ochrona zaczyna ściągać nasze flagi, większość kibiców szybko wyskakuje ze swoich miejsc interweniować. Zaraz wkracza psiarnia i depta kilka flag, które są rozłożone na ziemi. Nasza reakcja jest szybka, lecą wyzwiska, kamienie, jakieś butelki i zapalone race. Sytuacja szybko się uspokaja, ochrona zaprzestaje ściągania flag, ale psiarnia zostaje do końca na sektorze. Mecz się kończy, grajkowie szybko uciekają do szatni, po tym co zagrali to się nie dziwię, że spierdolili! Wstyd! Na sektorze zostajemy przetrzymani jakąś godzinę, umilamy to sobie śpiewem.
Wreszcie z kordonie jesteśmy wyprowadzani okrężnymi drogami w stronę centrum. Po jakimś czasie udaje nam się uciec z kordonu, wsiadamy do taksówki i jedziemy do naszych znajomych… znowu większość nocy nie przespałem, alkoholizacja trwa! Poranek jak zwykle zacząłem od piwa, nasi gospodarze obwieźli nas trochę po mieście. Przyznaję, że Belfast zrobił na mnie wrażenie. Popołudniu autobusem jedziemy do Dublina, tam mamy zarezerwowany nocleg w hostelu. Na miejscu szybko rzucamy „graty” i ruszamy zwiedzać miasto. Naturalnie zwiedzanie zaczęło się w barze, a zakończyło nad ranem w dyskotece… W poniedziałek nie mamy zbytnio sił, na zwiedzanie tylko tak po „łebkach”. Popołudniu meldujemy się na lotnisku i tutaj mamy naszą ostatnią przygodę. Udajemy się na odprawę, wszystko idzie oki, nagle przy sprawdzaniu biletów koleś mówi, że to nie jest lot do Krakowa, ale gdzieś w głąb Rosji! Byliśmy tam wyjechani, że nawet nie zauważyliśmy, gdyby nie ten gostek, to byśmy polecieli do wschodnich braci Wreszcie trafiamy na nasz lot, wsiadamy i zaraz zasypiamy. Po tym wyjeździe zakochałem się w piwie – „Corona”. Polecam!
Źródło: zin BIAŁO-CZERWONI POLSKA ON TOUR nr 1 (Katowice)