Polska 1-1 Grecja

08.06.2012, piątek – Warszawa

Relacja GieKSiarza

Plany tego wyjazdu powstały na dwa tygodnie przed Euro. Chociaż kumpel ciągnął mnie na wyjazd do wspólnego znajomego do Krakowa, to udało mi się go przekonać na przejazd tanim Polski Busem do Warszawy. Do wyboru mieliśmy dwa wyjazdy – 6 rano i 11. Wpierw chcieliśmy jechać tym późniejszym, ale w obawie przed polskimi drogami i możliwymi korkami postanowiliśmy wstać wcześniej. Na dworcu czekały dwa autobusy, które zapełniły się całe kibicami. Większość ludzi w barwach Polski, rzucił mi się tylko w oczy jeden szalik z herbem ROW-u. Do Warszawy przybiliśmy spóźnieni tylko o minutę co bardzo mnie zdziwiło. Szybka przesiadka na metro i znaleźliśmy się pod Pałacem Kultury przy strefie kibica. Mimo godziny 11 i piątku już wtedy zauważyć można było chmary ludzi. Pierwszym punktem wycieczki była wizyta pod stadionem. Udaliśmy się zatem na kilkukilometrowy spacer. Stadion widać było z daleka przez co wydawało nam się, że podróż będzie krótka – niestety było to zgubne. Gdy dotarliśmy, słychać było próbę na stadionie (choć nie wiem czemu podczas niej puszczano Koko Koko – myślałem, że może jednak Jarzębina się pojawi ).

Pod obiektem spotkaliśmy znajomego GieKSiarza próbującego sprzedać bilety na mecz. Stadion jest w niezłym położeniu – 100 metrów od niego jest Wisła i piaskowa plaża, na której można było sobie wypić piwko i odpocząć przed drogą powrotną do centrum. Upał oraz droga pod górkę bardzo dała nam się we znaki. Człowiek zaczynał głodnieć, bo to już pora obiadowa. Udaliśmy się coś zjeść do knajpy 400 metrów od Pałacu Młodzieży. Szykowaliśmy się na wysokie warszawskie ceny a tu niespodzianka – najtańsze piwo, Królewskie już za 6, ceny sytych obiadów również bardzo przyjemne. Ogródek, w którym siedzieliśmy był przy jednej z głównych dróg dojścia do strefy kibica zatem koło nas przemieszczało się milion ludzi. Oprócz Greków zauważalni byli Hiszpanie, Holendrzy, Włosi oraz Francuzi. Dało się też zauważyć kilku Legionistów w barwach i koszulkach Fuck Euro. W knajpie posiedzieliśmy kilka godzin, w międzyczasie dołączyło do nas kilku GieKSiarzy z Burowca mieszkających teraz w Warszawie. Z racji alko zaczęło się już robić lekko przypałowo więc poszliśmy dalej. Następny ogródek, 100 metrów dalej – szeroki wybór piw – od Paulanerów, Heinekenów po Tatry. Pytam się jaka cena piwa i słyszę, że każde 10 zeta – pewno ogródek na szybko improwizowany. Do samej strefy dotarliśmy na półtora godziny przed meczem. Poraziła nas ilość ludzi – czegoś takiego się nie spodziewałem. Bardzo sprawnie, ochronie wybitnie nie chciało się sprawdzać zawartości plecaków. Z racji tłumów ogromne były też kolejki po browar (niskoprocentowy więc to olałem). Niektórych jednak suszyło więc odpuścili oglądanie w strefie i udali się z powrotem do knajpy z telewizorem. Doping przedmeczowy prowadził znany duet z ligi światowej – większości pewno się to podobało, bo w strefie zauważalne było wiele rodzin z dziećmi. Równo z gwizdkiem sędziego zaczął się też festiwal Januszjady. Tu na kogoś spadło parę kropli deszczu więc wyciąga parasol by zasłonić telebim wszystkim za nim, tu ktoś weźmie kogoś na barana, dla niektórych najważniejsze było dać do góry kamerę i przez pół meczu kręcić co się dzieje wokół. Doping tylko sporadyczny, choć po strzelonej bramce i obronionym karnym euforia była niesamowita. Po meczu, w nie najlepszych nastrojach trzeba było znów udać się po piwko. Jednak tym razem już kupione w sklepie i wypite na ulicy. Psy nie robiły żadnych problemów, nawet nie widziałem by do kogokolwiek podeszli i czepiali się czegoś. Ciekawym pomysłem była przenośna, darmowa izba wytrzeźwień – niecałe 100 łóżek pod rozbitym namiotem. Pewno wielu z niej skorzystało – na szczęście nie my . Podczas meczu Rosja – Czechy trochę się pogubiliśmy w efekcie czego każdy na dworzec wracał sam. F. z Burowca pamięta tylko, że jadł lody pod Kolumną Zygmunta, a D. J. z rozładowanym telefonem zwiedzał taksówkami dworce by znaleźć ten, z którego odjeżdża Polski Bus. Na samym dworcu na szczęście znaleźliśmy się wszyscy. Dołączył do nas też redaktor S. który miał wykupiony bilet na ten sam autobus. Podróż dla 90% ludzi to szybki nokaut i sen. W Katowicach znaleźliśmy się przed 6 rano.

Źródło: zin SK1964 nr 46 (Katowice) lipiec 2012