Relacja kibica GieKSy
Piłkarska wiocha pośrodku niczego, tak w skrócie można opisać Pribram. Kto by chciał tam jechać? Na co? Po co? Nie spać całą noc czekając na transport, moknąć w deszczu, męczyć się 12 godzin w pociągu, łazić po tych wszystkich górach, których jest tam więcej niż gdziekolwiek, idąc na stadion który jest chyba najdalej położonym od dworca na całym świecie, tylko po to by obejrzeć nudny, nieciekawy mecz w przerażającym upale… ale cóż wyjazd to wyjazd, nie ma że boli, trzeba jechać.
Około drugiej przyjeżdża po mnie Sz., później podjeżdżamy po resztę składu, już na wstępie mamy obsuwę bo pewne osoby imprezują przez co musimy z nimi i pozostałymi zamienić kilka zdań, po których obecni w środku nocy zaczynają wydzwaniać po znajomych, bo zdecydowali się że chcą jechać. Ich plany jednak spełzły na niczym a my w pełnym składzie ruszamy w kierunku Ostravy.
Podróż mija nam wesoło choć trzeba przyznać, że naszego entuzjazmu nie podzielał kierowca który musiał w niesprzyjających warunkach atmosferycznych (siekający jak Krakowskie siekiery deszcz) pilnować drogi… i nas. Do Ostravy dojeżdżamy na styk, małe zakupy i już jedziemy. Podróż mocno zakrapiana a co za tym idzie wesoła, jadąc do Pribramiu w obie strony trzeba się dwukrotnie przesiadać, a właściwie trzeba by było, jednakże to wagony Banika tym razem były przeczepione, my natomiast mogliśmy spokojnie siedzieć. W Pribramiu Sz. I Ż. mało się nie gubią bo ni stąd ni zowąd ktoś pokierował ich w całkiem inną stronę. 3-osobowa grupa od nas idzie na stadion przez światową stolicę pagórków razem z ok. 10 Banikovcami, w pewnym momencie jeden Ostraviak nakleił vlepkę na znak, chwilę później rozegrała się scena jak z tandetnego filmu kina akcji, drogę zajeżdżają nam 4 wielkie radiowozy w pełni umundurowanych antyterrorystów i 2 z jakimiś zwykłymi kundlami, nalepiacza powijają (zostaje wypuszczony dopiero po jakimś czasie) a resztę dokładnie przeszukują i spisują przez ponad pół godziny. W drodze na stadion mijamy główne wejście miejscowych, z którego korzysta nie mała liczba kibiców Banika nie zgadzających się na kupowanie biletów w Ostravie w czymś na wzór naszego sklepiku za okazaniem KK. My jednak bilety mamy załatwione i spokojnie wchodzimy na Stadion wejściem dla gości.
Mecz jak mecz, ktoś chyba wygrał, a ktoś chyba przegrał, ale do końca nie jestem tego pewien, wierzę że czytający tą relację mają Internet – więc wynik niech se sprawdzą. Na sektorze melduje się 291 Banikowców a ok. 100 mogło znajdować się na trybunach gospodarzy, dlatego też myślę że ostatecznie mogło ich być ok. 400, w tym 6 głów od nas.
W Pradze dochodzi do jakiś dymów z powodu powinięcia jednego Banikovca, my jednak w niczym nie uczestniczymy bo najzwyczajniej w świecie całą akcję przesypiamy, niestety całonocne czuwanie musiało dać się we znaki. Około północy jesteśmy w Ostravie, pakujemy się w auto… i okazuje się, iż musimy uiścić opłatę za parkowanie, po krótkich negocjacjach w których biegle posługując się językiem czeskim przekonujemy parkingowego, że wracamy z zapasu i że nie rozumiemy po czesku odjeżdżamy nie płacąc. W drodze powrotnej prowadzi Ż. który na mocy wcześniejszych ustaleń nie pił, po krótkim czasie zaczynamy wszyscy tego żałować, nie dość że pobłądziliśmy to jeszcze styl jazdy jaki prezentuje każe się zastanowić, kto mu kurwa dał prawo jazdy! Nawet G. siedzący z tyłu którego nijak nie dałoby się nakłonić do zapięcia pasów po krótkim odcinku drogi zmienia zdanie. Na szczęście jakoś cali docieramy do swoich domów, ale każdy z nas pewnie w głowie miał już tylko jedno – następny wyjazd.
LOT
Źródło: zin SK1964 nr 24 (Katowice) sierpień 2010