Słowacja 2-1 Polska

15.10.2008, środa – Słowacja, Bratysława

Relacja GieKSiarza

Zbiórka wyznaczona na granicy o godzinie 11, szybkie zakupy (piwka), wymiana waluty i czekanie na resztę ekipy. Chłopaki także zaopatrzeni w niezbędnik kibica (alkohol) pojawiają się o czasie. Pozostaje nam czekać na bus, który trochę się spóźnia. Dosiadamy się do już wesołej ekipy i otwieramy pierwsze puszki z piwem. Podróż mija naturalnie na rozmowach kibicowskich, przerywana tylko, by otworzyć kolejną puszkę piwa. Na postojach naturalnie kosztujemy czeskiego browara (zapasy z Polski szybko się wyczerpały). Jazda mija bardzo szybko, nawet nie wiem kiedy…

W Bratysławie jesteśmy około 16.30, korzystając z wolnego czasu ruszamy do centrum. Tam królują nasi kibice, każdy ogródek „oblepiony” Polskimi kibicami. Jest taki tłok, że piwo muszę pić na stojąco. Wpadamy też coś zjeść gorącego (nie samym piwem człowiek żyje), ale zaraz potem wracamy do ogródka piwnego. Muszę wspomnieć o kobietach… naprawdę było na kim oko zawiesić, ojojoj :) Jednak nie przyjechaliśmy tu na podryw, tylko dopingować naszych grajków.

Po kilku piwach zbieramy się na stadion. Kontroli nie zapomnę do końca życia, wnosiłem flagę więc ochroniarz totalnie się do mnie przyjebał! Obszukał mnie całego, wyciągałem wszystko z kieszeni, nawet portfel otwierałem. Facet mnie tak obszukał, że potem pomyślałem, że to jakiś pedał. Na szczęście moja psychika nie ucierpiała. Na stadionie każdy skrawek płotu zajęty, więc nasza flaga zostaje w torbie, bardzo tego żałuję. Sam stadion nie robi na mnie żadnego wrażenia, taka ruina i tyle… Idę się przywitać z ziomkami, którzy przyjechali innym transportem, ustalamy jak odpalamy race (przemycone przez bramę) i w którym momencie.

Wszystko wydaje się ustalone, zapowiadało się naprawdę fajne racowisko, ale…. Stoję sobie nad wejściem do sektora i po chwili wbiega z niego jakiś koleś z torbą i siada jakby nigdy nic na najbliższym krzesełku. Za nim przybiegły trzy pały i zaczynają go okładać. To wystarczyło… słowackie psy w ciągu 5 sekund dzięki kopniakom naszych kibiców znalazły się poza sektorem. Zaczęła się rozgrywka: kibice vs policja. Jakiś czas byłem w centrum wydarzeń i widziałem jak psiaki dostają łomot, leciało na nich wszystko co było pod ręką: race, umywalki, deska klozetowa, kamienie. Po kilku minutach udało mi się wydostać z tego miejsca i przemieścić w bardziej bezpieczny sektor, jednak zdążyłem jeszcze zobaczyć jak słowacki pies się potknął i zebrał tyle kopniaków, że koledzy go za nogi wyciągali. Już w bezpiecznym sektorze patrzyłem, jak ostatecznie zakończyła się ta napierdalanka. Psiarnia podzieliła sektor na dwie części, ja po drodze rozdzieliłem się z kumplami, a moja sieć jak na złość była cały czas zajęta. Udało mi się tylko dowiedzieć, że wszyscy moi kumple są bezpieczni, ale całe spotkanie obejrzałem bez znajomej „gęby” przy sobie.

Meczu nie ma co opisywać, bo wjebaliśmy na własne życzenie. Nasz doping do utraty drugiej bramki stał na dobrym poziomie, prowadził go S. wspomagany przez młynowego KSG. Coraz lepiej wychodziło HSV na dwie strony, nie obyło się naturalnie bez pozdrowień dla PZPN. Oczywiście najlepszym momentem było gdy strzelamy bramkę na 1:0, odpalamy wtedy race i pokazujemy kto rządzi na tym stadionie! Potem dwie bramki strzelają rywale, a raczej sami sobie je strzelamy po głupich błędach. Po meczu udaje się na zbiórkę, na ulicach aż niebiesko od psiarni. Docieram do busu, kupujemy z kumplami po przysłowiowym piwku i ruszamy w drogę powrotną. Podróż mija spokojnie, bez żadnych przygód. W domu melduję się około 3 nad ranem.

Źródło: zin BIAŁO-CZERWONI POLSKA ON TOUR nr 1 (Katowice)