16-24.01.2010, Tajlandia, Korat
Relacja kibica GieKSy
Planowanie:
O tak egzotycznym wyjeździe marzy się przez większość życia. Wreszcie nadarzyła się okazja, by zwiedzić ten zakątek świata. Gdy tylko w mediach ukazała się wiadomość o wyjeździe kadry do Tajlandii, zaraz z M zacząłem snuć pierwsze wyjazdowe plany. Od początku poważnie zabraliśmy się do roboty i zbieraliśmy wszelkie informacje, które mogłyby nam pomóc. Na początku planowaliśmy naszą eskapadę na dwa tygodnie, jednak ze względu na brak urlopu stanęło na siedmiu dniach szaleństwa w Tajlandii. W grudniu wyjazd reprezentacji stanął pod znakiem zapytania… Smuda nie bardzo chciał tam jechać. Dzięki tej niepewności nie bukowaliśmy jeszcze biletów lotniczych, przez co straciliśmy więcej kasy (z dnia na dzień, bilety lotnicze były coraz droższe). Wreszcie po kilku dniach niepewności wszystko było jasne – jedziemy! Z takim ziomkiem jak M sprawy organizacyjne wyglądają znakomicie, obydwoje podzieliliśmy się zadaniami i każdy swoje sprawy wykonał przed terminem. Zrobiliśmy kilka spotkań organizacyjnych i na kilkanaście dni przed wylotem mieliśmy wszystko gotowe: zabukowane bilety, zabukowany hotel, pochytane bilety na mecz, plan zwiedzania, komunikacja miejska itp. Nieładnie się chwalić, ale to była pełna profesjonalka z naszej strony! Nadszedł upragniony dzień – wyjazd!
Dojazd:
W Warszawie mieliśmy lot do Bangkoku z przesiadką w Moskwie. Już na Okęciu zaczęły się pierwsze wrażenia. Kupiliśmy gazetę i dowiedzieliśmy się, że grajkowie będą mieszkać w tym samym hotelu co my – bardzo nas to ucieszyło. Byliśmy w tak dobrym nastroju, że trzy razy wywoływali nasze nazwiska do odprawy na lot! Zdążyliśmy! W samolocie leciało z nami kilku leśnych dziadów z pzpn-u. My naturalnie w biało-czerwonych barwach dosyć głośno wyrażaliśmy opinie co o nich myślimy – nie reagowali. Chyba pierwszy raz lecieli samolotem, bo byli bardzo podekscytowani i robili zdjęcia. Dwugodzinny lot do Moskwy minął bardzo szybko. Na odprawie dwie grube baby dały nam w kość. M musiał oddać flaszkę, a ja miałem indywidualną kontrolę – tylko dlatego, że miałem bluzę z kapturem. Po tych męczarniach udaliśmy się coś zjeść. Samolot do Bangkoku mieliśmy za cztery godziny więc musieliśmy sobie zająć jakoś czas. Obeszliśmy całe lotnisko (nie zrobiło na nas większego wrażenia), porobiliśmy fotki i usiedliśmy w przytulnym miejscu z naszym nowo zakupionym przyjacielem – Finlandią. Podśmiewaliśmy się też z jakiegoś azjaty, który był zaczytany w książce (chyba w Harrym Potterze). Wreszcie udajemy się na odprawę i lot, który trwał dziewięć godzin. Przegadaliśmy cały lot, były dwa ciepłe posiłki, telewizor w każdym fotelu i reszta naszej duuuużej flaszki. Jednym słowem warunki bardzo dobre.
Ruch drogowy:
Przeżyliśmy prawdziwy szok! Z lotniska wzięliśmy taxi i ruszyliśmy do Korat (około 300 km.). Drogi w Tajlandii są w bardzo dobrym stanie – autostrady, żadnych dziur itp. Jednak sama jazda to prawdziwy horror (na drogach 80% samochodów to pickapy). Każdy kierowca używa klaksonu – to najważniejszy sprzęt w samochodzie (w tuk-tuku również). Nie ma czegoś takiego jak kierunkowskaz, tak samo jak trzymanie się jednego pasa. Sygnalizacja świetlna jest bardzo często olewana. Największy horror mieliśmy gdy wracaliśmy taksówką z innej miejscowości (Pattaya). Noc – kierowca wyprzedza na ciągłej linii, pod górkę i na zakręcie! Nasze nerwy, mimo iż znieczulone solidnie alkoholem, w tym momencie były na wykończeniu! To był prawdziwy hardcor! Jeszcze gorsi są kierowcy tuk-tuków, z których bardzo często korzystaliśmy. Tuk-tukiem to można jechać tylko najebanym, albo z zamkniętymi oczami. Jeżdżenie prawie po chodniku, pod prąd, wchodzenie w zakręt na pełnym gazie jest na porządku dziennym. Dodatkową atrakcją są wyścigi z innymi tuk-tukami, ich kierowcy bardzo lubią się ze sobą ścigać. Takich piratów drogowych to nawet nie ma w naszym kraju. Jako piesi mieliśmy też bardzo trudno, takie osoby są marginesem społecznym. Nie mają żadnych praw, nikt się nie zatrzyma na drodze. Przechodzisz przez jezdnię na własną odpowiedzialność, nawet po pasach. Zresztą mało kto porusza się pieszo z miejscowych. Trzeba też wspomnieć, że nigdzie nie widzieliśmy znaków z ograniczeniem prędkości, w ogóle oznakowanie dróg jest bardzo fatalne! Młodzież jest zakochana w skuterach i motorynkach. Na każdej ulicy są minimum dwa sklepy z wypożyczalnią dwukołowych pojazdów. Jak młodzi ruszają ze szkół, to jest prawdziwa chmara skuterów na drodze i na jednym siedzą po dwie lub trzy osoby. Wygląda to czasem jak jakieś gangi na motorach w mundurkach Istna Manga!
Dziewczyny:
Boże pozwól mi na stałe mieszkać w Tajlandii! Jeżeli ktoś mówi, że najlepsze „kąski” są w Polsce, to na pewno nie był w Tajlandii (mam nadzieję, że po tym zdaniu Polskie dziewczyny się na nas nie obrażą). Po pierwsze wydaje się, że kobiety w Tajlandii są w przewadze, jakbym miał oceniać to 65%-35% na korzyść lasek. Po drugie prawie wszystkie chodzą w mini spódniczkach i wierzcie mi, że mają co pokazać – opalone i zgrabne nogi, ślina sama cieknie… Wszystkie bez wyjątku zawsze się do nas uśmiechały (może kochają europejczyków? A może z M jesteśmy zabójczo przystojni?) W Korat gdzie mieszkaliśmy było bardzo dużo szkół, a każda szkoła ma swoje indywidualne ubranie (mundurki). Teraz sobie wyobraźcie – dziewczyna przechodzi obok Ciebie w białej koszuli z krawatem, czarnej spódniczce i butach na obcasie. Kto nie miał w nocy takich fantazji? Mało? To wyobraźcie sobie, że obok Ciebie na raz przechodzi dziesięć dziewczyn ubranych w spódniczki. Jak Cię to nie ruszy, to musisz być pedałem. Co nas bardzo zdziwiło? Niektóre kobiety na siłę chcą wyglądać blado – jak Europejki. W sklepach są nawet dostępne balsamy wybielające, a makijaż nakładają tak, by ukryć swoje skośne oczka, dziwne… Bangkok i Pattaya to miasta nastawione na turystykę i jak się często mówi – na seksturystykę. W barach pracuje sporo młodych dziewczyn (nastolatki) nie z przymusu, ale z wyboru – bieda. Ceny w porównaniu z Polską są zdecydowanie niższe i jeśli ktoś chce zaznać rozpusty to może zaspokoić swoje potrzeby cielesne bez większego uszczuplenia portfela. Ceny zaczynają się od 20 zeta! Innym popularnym wśród europejczyków zwyczajem, jest wynajem Tajki na czas jego pobytu w tym kraju. Spotkaliśmy wielu spasionych i starych ciuli jak spacerują sobie za rękę z młodą Tajką (lub kobieta szła za facetem jak pies). Na czym to dokładnie polega? Stary dziad opłaca Tajkę, kupuje jej ciuchy itp. w zamian ona jest jego kobietą spełniającą zachcianki (seksualne) i towarzyszy mu gdzie sobie zażyczy. W sumie coś podobnego jak sponsoring. Bardzo dużo starych facetów z tego korzystało, żal trochę tych Tajek… Jednak miło nam zawsze było, gdy ich mijaliśmy i piękna Tajka puszczała do nas oczko, hehe. Przed wyjazdem wielu znajomych ostrzegało nas przed transseksualistami. Spotkaliśmy kilka takich osób, ale na pierwszy rzut oka było widać, że coś jest nie tak. Tak więc nie zdarzyło nam się podejść za blisko do takiego „czegoś”.
Alkohol:
W każdym kraju trzeba spróbować miejscowych trunków, nie inaczej było w Tajlandii. Zacznę od kilku spraw: miejscowi prawie nie piją alkoholu, nigdzie nie było widać, by pili piwo czy mocniejsze trunki. Procenty można było kupić w co trzecim sklepie (nawet na szteli nie zawsze był alkohol). Z piw do wyboru był Heineken, Leo i Chang. My pokochaliśmy to ostanie piwko i w nim gustowaliśmy. Dawało nawet dobrego kopa, bo miało 6,5%. Natomiast jeśli chodzi o coś mocniejszego to poszliśmy na żywioł i kupiliśmy flaszkę, która na etykiecie miała napisane 70%. Było ostro, ale obyło się bez ofiar. Muszę wspomnieć o jednej ważnej rzeczy, w Korat alkoholu nie można kupić o każdej porze, obowiązują ustalone godziny. Sprzedaż odbywa się w godzinach 9-15 i 17-21 – pilnują tych zasad z żelazną konsekwencją! Była godzina 16.58 i musieliśmy dwie minuty czekać na piwo przy kasie w sklepie. Bangkok i Pattaya – tam takie zasady nie obowiązują, można pić 24 godziny na dobę.
Jedzenie:
Być w Tajlandii i nie skusić się na miejscowe jedzenie to tak jak jeżdżenie na nartach po asfalcie. Przed wyjazdem zgrywaliśmy kozaków, że spróbujemy karalucha! Gdy na stoisku zobaczyliśmy taki przysmak, plus konika polnego i larwy to zwątpiliśmy. By uspokoić sumienie powiedzieliśmy sobie, że jak będziemy mieli w głowie procenty to przyjdziemy i zjemy (tak się złożyło, że nie doszliśmy). Jednak Tajlandia nie samym karaluchem się żywi. Oprócz takich larw można skosztować także inne specjały – nazw nie znamy! Gdy byliśmy w Bangkoku to poszliśmy do ulicznej knajpki, wybraliśmy to co wyglądało w miarę przyzwoicie i zasiedliśmy do stołu. Po kilku kęsach oboje stwierdziliśmy, że jadło jest wyjebiste, po kilku następnych M zdołał tylko zawołać do gościa: „kurwa dawaj colę”. W gębie zrobiło się prawdziwe piekło. Naprawdę nasze gęby zaczęło wypalać, inni biesiadnicy tylko patrzyli z politowaniem na dwóch słabiaków z Europy, a szef kuchni się uśmiechał. W tej części kraju wszystkie potrawy są bardzo, ale to bardzo doprawiane. Na nich to nie robi większego wrażenia, bo od urodzenia jedzą coś takiego, jednak dla nas to było piekło w gębie. Również w sieciach fast-food (MC Donalds, Pizza Hut) nie oszczędzają na przyprawach.
Mecze:
Nie będę się skupiał na aspektach piłkarskich, kto oglądał szpile ten sam widział poziom… Ciekawszym tematem są kulisy trybun i całego stadionu, a działo się wiele. Czegoś takiego jeszcze nie przeżyłem! Pod stadionem były naturalnie stoiska z gadżetami (szmaty przypominające szaliki Tajlandii i koszulki, które przypominają stroje do hokeja). Dużym powodzeniem cieszyły się opaski na głowę w barwach Tajlandii, naturalnie trąbki też można było kupić. Przy wejściu nie ma żadnego trzepania plecaków, można wnieść nawet granaty, a koleś i tak będzie się do Ciebie uśmiechał. Na stadionie nie sprzedają alkoholu, ale można wyjść (na bramie przyjebią pieczątkę na rękę) kupić piwo, które jest 20 metrów dalej i wejść na stadion bez problemu. Za doping Tajlandii odpowiadała brygada Mc Donalds…. to nie pomyłka! To jeden z głównym sponsorów reprezentacji Tajlandii i grupa dziewczyn (!) odpowiadała za oprawę – trans w kształcie koszulki. One dowodziły całą akcją! Miałem chęć im pomóc w oprawie, ale odpuściłem Oczywiście było dużo stoisk z żarciem MC Donaldsa i sporo osób chodziło po trybunach, by coś sprzedać. Doping? Zwykłe piski, krzyki i wrzaski. Na pierwszym szpilu Tajlandii (grali z Danią), cała oprawa i doping był w 100% wyreżyserowany. Na bieżni stał gostek ze szczekaczką i mówił jak mają się zachowywać, kiedy mają krzyczeć, kiedy podnieść materiał (utworzyli flagę). Na mecze gospodarzy było wielkie parcie i zbierali ludzi z każdej dziury, przyjeżdżały wszystkie szkoły. Patrząc na ich zachowanie to 70% ludzi nie ma pojęcia o co chodzi w piłce nożnej, dziewczyny piszczały jak ich grajkowie zbliżali się do pola karnego. Nie byli jednak szowinistami i dopingowali obie drużyny, najlepszym momentem było gdy zaczęliśmy śpiewać: „jebać pzpn” i po tym zaczęliśmy klaskać, poparli nasz protest, bo też zaczęli klaskać O tym jak bardzo są gościnni niech świadczy taka historyjka: wszyscy Polacy już rozwiesili swoje fany, a kilka metrów dalej wisiała jedna flaga z Tajlandii. Po chwili podchodzi do nas jeden miejscowy i pyta się czy jego flaga nie będzie nam przeszkadzać, bo jakby co, to on ją ściągnie…. Nie mieliśmy nic przeciwko, by jego flaga dalej wisiała Oprócz nas, było kilku ziomków z Widzewa Łódź, Śląska Wrocław, Bałtyku Gdynia, Wisły Kraków. W czasie meczu trochę z nimi pogadaliśmy, ale po zakończeniu szpilu szliśmy w swoją stronę. Teraz najciekawsze – kulisy stadionu. Takiej organizacji nie ma chyba nigdzie. Przed meczem spokojnie chodziliśmy po murawie (to samo po meczu), nawet w czasie meczu przez jakiś czas chodziliśmy po bieżni i staliśmy przy bannerach reklamowych, dopiero jakiś koleś miłym głosem powiedział, byśmy wrócili na trybuny. Jeszcze lepiej było w budynku stadionu, żadnej ochrony, można było śmiało chodzić po korytarzach obok szatni piłkarzy i sędziów. Po ostatnim meczu Polaków zrobiliśmy prawdziwy show! Jak zawsze udaliśmy się pod szatnię grajków, tam pogadaliśmy i poczekaliśmy aż odjadą. Szatnia otwarta to wchodzimy, patrzymy a tam dwa identyfikatory! Po wyjściu z szatni ja byłem Tomaszem Bandrowskim, a M…. Franciszkiem Smudą Teraz to każde drzwi były dla nas otwarte, nawet miejscowi sami je dla nas otwierali, a my korzystali z tego bez mrugnięcia oka Byliśmy prawdziwymi vipami!
Zresztą po każdym szpilu czuliśmy się jak prawdziwe gwiazdy, wychodziliśmy wyjściem jak piłkarze, a tam zawsze czekały miejscowe dziewczyny, by zrobić sobie fotkę. Nie uwierzycie ile my sobie z płcią piękną nastukali fotek Mieliśmy swoje pięć minut sławy….. Było wyjebiście!
Zwiedzanie:
Przed wyjazdem zrobiliśmy sobie sporą rozpiskę miejsc, które warto zwiedzić. Naturalnie i tak wiedzieliśmy, że z braku czasu wszystkiego nie ogarniemy. Wszystko mieliśmy planować na spontana. Nie spodziewaliśmy się jednak, że nasze zwiedzanie zacznie się od mocnego akcentu, a dokładniej spotkania ze… smrodami. Pojechaliśmy zwiedzić zoo, wynajęliśmy melexa, kupiliśmy kilka piwek i ruszyliśmy na zwiedzanie. Oczywiście jesteśmy w trójkolorowych barwach, a na melexie przewieszony pasiak. Nagle patrzę i wołam do M: „patrz smrody tam są!”. Szybko podjeżdżamy, wyskakujemy z autka i idziemy… patrzeć jak małpy skaczą po drzewach:) Z piwami w rękach zaczynamy wyzywać małpy od niebieskich smrodów:) Gdy już mieliśmy dość, udajemy się spokojnie do autka, ale jedna małpa nie wytrzymuje ciśnienia i w moim kierunku rzuca patykiem (czyli to były na 100% smrody)! Z naszej strony znowu lecą wyzwiska i nawołujemy, by zebrali ekipę – bez odzewu. Dalsza podróż po zoo odbywała się spokojnie, dopóki piwa na mocnym słońcu nie zaczęły uderzać do głowy i były coraz większe problemy z prowadzeniem. W końcu zaczęliśmy szaleć po alejkach i w zakręty wchodziliśmy na pełnym gazie (dwa razy byliśmy blisko dachowania). W Bangkoku zwiedziliśmy Pałac Króla – trudno opisać słowami nasze wrażenia! Oczy wychodzą na wierzch! Nie jestem w stanie opisać to co zobaczyliśmy, po prostu żadne słowa tego nie oddadzą. Bardzo chcieliśmy popłynąć rzeką Kwai nad most (kto oglądał film „Most na rzece Kwai” ten wie), ale nie dało się tego ogarnąć czasowo. Udało nam się w Bangkoku przez godzinę zrobić rejs po rzece starą łodzią i wrażenia były bezcenne. Mogliśmy dzięki temu rejsowi zobaczyć slumsy i warunki mieszkaniowe – tragedia! Płynęliśmy z poważnymi minami i dziękowaliśmy, że my mamy pracę i dach nad głową w Polsce. Po rejsie zdecydowaliśmy, że olewamy zabytki i idziemy w uliczki gdzie można zobaczyć prawdziwe życie. To był strzał w dziesiątkę, bo takich przeżyć i wrażeń nigdy nie zobaczysz w muzeum gdzie kotłują się setki osób. Pojechaliśmy też do nadmorskiej miejscowości Pattaya. Tam wszystko jest ustawione na zwiedzanie, nocne kluby go-go i burdele. My przyjechaliśmy przed południem więc rozbiliśmy obóz na plaży, by wygrzać stare kości i popływać w ciepłej zatoce tajlandzkiej. Na plaży nie zaznaliśmy do końca spokoju, bo tragarze to zmora tego miasta. Dosłownie co chwilę ktoś do nas podchodził i proponował: lody, owoce morza, zrobienie tatuażu, biżuterię, zegarki, obrazy, stołki drewniane, czy…. śrubokręty
Miejscowi:
Podróż do Tajlandii była dla nas prawdziwym psychicznym odpoczynkiem. Wszyscy mieszkańcy tego kraju byli do nas nastawieni bardzo życzliwie, na każdym kroku widzieliśmy uśmiechy skierowane w naszą stronę. U nich nie ma czegoś jak podnoszenie głosu, krzyku, gestykulacji, złości – przynajmniej my tego nie zauważyliśmy podczas naszego pobytu. Przechadzaliśmy się po mieście i widać, że nie jest to zbyt pracowity naród, w Korat jest dużo serwisów samochodowych i na czterech pracowników, jeden udaje, że pracuje, a trzech stoi i się rozgląda Jak wygląda życie poza pracą? Pod wieczór na każdym chodniku zostają rozkładane uliczne stragany z jedzeniem. Spotkania towarzyskie przy ulicznym jedzeniu to chyba rytuał, to każdego dnia były zapełnione ludźmi w różnym wieku. Kolejną sprawą jest bezpieczeństwo. Gdy każdy z nas jedzie w jakieś miejsce to bagaż trzyma mocno w ręku i patrzy na niego co minutę czy ktoś nie próbuje go zajebać. W Tajlandii to jest nie do pomyślenia. Byliśmy w centrum handlowym, tam każdy zostawiał swoją torbę gdzie chciał, nie bojąc się, że się zgubi. Czy w Polsce to jest możliwe? Jedynym minusem u miejscowych jest brak komunikacji w języku angielskim, bardzo mało osób posługuje się tym językiem. Problem z dogadaniem jest nawet z taryfiarzem i obsługą czterogwiazdkowego hotelu!
Powrót:
Powroty zawsze są ciężkie, bo nigdy się nie chce wracać. Szczególnie gdy się pomyśli co się opuszcza i ile godzin trzeba spędzić w samolocie. Na szczęście udało nam się bez przeszkód powrócić do naszego ukochanego kraju! Zaraz po powrocie zaczęliśmy snuć plany nad kolejną wyprawą i dyskutując gdzie nas los (a raczej kadra) rzuci!
Ogólne wrażenia:
Ani przez moment nie żałowaliśmy, że zdecydowaliśmy się pojechać do Tajlandii. To była dla nas wspaniała przygoda, którą na pewno będziemy pamiętać bardzo, bardzo długo! Zapewne nieraz przy piwku będziemy wspominać naszą eskapadę do całkiem innego kraju!
Źródło: zin SK1964 nr 17 (Katowice) marzec 2010
Spotkania rozgrywane w Korat, w Tajlandii:
Dania 3-1 Polska – 2 GieKSiarzy
Tajlandia 1-3 Polska – 2 GieKSiarzy
Polska 6-1 Singapur – 2 GieKSiarzy
Do dalekiej Tajlandii z racji kosztów poleciało niewiele kibiców. Podczas turnieju „Pucharu Króla”, było kilkunastu Polaków, w większości emigranci. Wszyscy obecni połączyli to zgrupowanie z wakacjami. Na trybunach naturalnie piknik, bo miejscowi o kibicowaniu nie mają zielonego pojęcia. Na szpile sporo osób była chyba ściągana siłą (zwłaszcza gdy grali gospodarze). Mecze i cała otoczka były tak „interesujące”, że na ostatni szpil nie pojawił się jeden emigrant, bo wolał w hotelu posuwać tajską ku*wę:)
Źródło: zin SK1964 nr 31 (Katowice) marzec 2011