11.10.2003, sobota 17:00 – widzów 20 000, Budapeszt – Népstadion – Puskás Ferenc-stadion
Relacja fana Chrobrego
Do Budapesztu miałem jechać jeszcze z kilkoma osobami samochodem lub samochodami, ale nic nie wyszło z tych planów, więc wybrałem się sam pociągiem. Wyruszyłem z Głogowa w piątek ok. 14.00 do Wrocławia gdzie miałem przesiadkę z postojem prawie 3 godziny, później do Katowic tam znowu postój prawie 2 godziny i nareszcie bezpośrednio do Budapesztu. Podróż bez żadnych przygód. W pociągu i na dworcu żadnych zorganizowanych ekip, tylko pikniki w barwach (szaliki, koszulki, jakieś trąbki). Ja drogę umiliłem sobie wypiciem kilku napojów chmielowych. W Budapeszcie byłem gdzieś ok. 9.00 rano. Na dworcu było już trochę Polaków ok.150-200, którzy dobrze się bawili, popijając napoje chmielowe. Moim pierwszym celem był jakiś bar, w którym się najadłem i napoiłem czekając na telefon od drugiego fana Chrobrego, który przyjechał na ten mecz z dziewczyną prosto z Włoch. W międzyczasie skontaktowałem się z kolesiami z Kalisza, którzy mi oznajmili, że są już w Budapeszcie od rana i siedzą (niektórzy śpią) w busie, który jest zaparkowany niedaleko stadionu. Więc nie tracąc czasu na czekanie na telefon, udałem się metrem pod stadion, by spotkać się z Kakaesiakami. Prowadzony przez Węgrów, trochę pobłądziłem, ale w końcu dotarłem na Nepsztadion. W między czasie zadzwonił do mnie fan Chrobrego „J”, ale coś nas rozłączyło, dogadaliśmy się tylko, że ja jadę pod stadion. W poszukiwaniu busa Kaliszaków, doszedłem pod kasę w której można było kupić bilety na polskie sektory. Tak się złożyło że tu już był „J” ze swoją kobietą, więc zadzwoniliśmy do Kaliszaków żeby podeszli do nas pod kasy w celu dogadania się w sprawie biletów. Stojąc pod kasami widzimy ekipę Poloni Bytom ok.15 osób (sami starzy), w Głogowie chyba nie widziałem ani jednego. Nasza trójka zakupuje bilety, a Kalisz jeszcze się nie decyduje na kupno biletów (musieli się zastanowić na jaki sektor kupić bilety). My idziemy z KKS-em do busa, zostawiamy bagaże i wyruszamy na miasto. Zwiedzamy niektóre zabytki, popijając sobie piwko i robiąc fotki. W międzyczasie Kalisz dał nam znać, że kupili bilety na ten sam sektor co my i że spotkamy się na meczu. Po małej wędrówce, udaliśmy się na stadion. Po drodze spotykamy wielu Węgrów z barwami jak i wielu Polaków. Idąc pod naszą kasę, widzimy ok.40-50 osób z Zagłębia Sosnowiec lub Legii, a może łączoną bandę. Całkiem fajnie wyglądali, wszyscy w białych koszulkach. Wjechali pod kasy gdzie trafili na część Widzewa i mieli awanturę z policją. Na stadion wchodzimy w trakcie hymnu i mamy lekkiego dola gdyż nie ma miejsca by wywiesić flagę. Na meczu fajny doping i oprawa Polaków oraz Węgrów. Jeżeli chodzi o ekscesy tonie było nic godnego uwagi, prócz zrobienia sobie prawie pól sektora wolnego przez Widzew wraz z Lechem i Arką, i czekali na Legię i Zagłębie Sosnowiec. Lecz psy wprowadziły ich do pustego sektora obok (było ich ok.80-90 osób). Po meczu cieszymy się z wygranej i czekamy w sektorach jeszcze przez jakieś 20- 30min. W tym czasie bluzgamy na Szwedów, dwa razy śpiewamy hymn Polski i robimy meksykańską falę. W drodze z sektora do wyjścia z stadionu stoi policja ok. 20 z psami i 20 na koniach, a pod stadionem niezliczone ilości radiowozów. Udajemy się do busa i Kaliszacy odwożą nas na dworzec. Żegnamy się z nimi i idziemy sprawdzić połączenia. Ja do Polski, a para do Wioch. Gdy już znaleźliśmy spisy, a to było jakieś 20 minut później, okazuje się że moje połączenie jest fatalne (jest godz. 21.00 a ja pociąg na Słowację mam dopiero o 6.00 rano, a stamtąd to już nie wiadomo, a pociąg którym powinienem wracać o 19.40). Nie widziało mi się tyle czekać, więc zadzwoniłem z prośbą do kolesi z Kaliszaa, żeby się po mnie wrócili. Chociaż byli już spory kawałek za Budapesztem, wrócili się po mnie. Pożegnałem się z „J” i udałem się z Kaliszem w drogę powrotną do ojczyzny. Droga już minęła spokojnie, tylko musiałem granicę przekroczyć na pieszo. Na Słowacji szukamy jakiegoś lokalu gdzie mogli byśmy coś zjeść. Po długich poszukiwaniach znaleźliśmy porządny obiadek. Dalszą część drogi mija już spokojnie. W Kaliszu jesteśmy gdzieś ok. 10.00 rano. Udajemy się na jakiś ciepły posiłek, gdzie przychodzą dwie osoby z KKS, z którymi idę do domu. Trochę pogadaliśmy, zjedliśmy obiad i poszliśmy na zbiórkę przed wyjazdem do Ostrzeszowa. Pojechaliśmy tam w 36 osób i nic ciekawego się nie wydarzyło. Po powrocie z Ostrzeszowa poszliśmy na chwilę do baru a później na dworzec. W Głogowie byłem ok. godz. 1.00 w nocy. Bardzo miła wycieczka i wspaniale wspomnienia do końca życia. Na koniec wielkie dzięki dla kibiców KKS-u Kalisz w szczególności za powrót z Budapesztu i ogólnie za przyjęcie i ugoszczenie. Dzięki bardzo!!!
Już na kilkanaście dni przed planowanym terminem meczu, wywoływał on spore emocje pośród polskich fanów. Co bardziej kumaci wiedzieli że wybierają się na niego ekipy Widzewa, Ruchu i Lecha. Z drugiej strony na „rzuconą rękawice” odpowiedziała Legia ze swoimi sojusznikami. W Budapeszcie pojawiło się ostatecznie ok.60 chuliganów Widzewa, a wraz z nimi l8 osób z Poznania, 3 Arkowców i 3 fanów Ruchu. W stolicy Węgier pojawili się oni kilka godzin przed meczem. Najpierw czas spędzają w centrum miasta, a potem oczekują na inne ekipy pod stadionem. Jako, ze nie stwierdzili rywala pod kasami. weszli na stadion, W trakcie wchodzenia dochodzi do szarpaniny z mundurowymi, którzy chcieli powinąć jednego z Lechitów za wnoszoną racę. Reakcja polskich chuliganów natychmiastowa, w efekcie czego zawiniętych zostało parę osób (po jakimś czasie wypuszczonych). Tuż przed meczem pod stadionem pojawia się w białych koszulkach frakcja warszawska (Legia ok. 50, Zagłębie ok. 30, BKS Bielsko ok. 20, Olimpia Elbląg 10), która wcześniej rozgania pod kasami jakieś grupki kibiców (w tym najprawdopodobniej fanów Ujpestu). W tym momencie DHW i sojusznicy zbierają się na koronie stadionu i oczekują na wejście Legionistów. Ci z kolei, widząc grupę rywali na koronie, jakoś niespecjalnie kwapili się do wejścia (Widzew atakowałby wówczas z góry, a Legioniści po schodach pod górkę). Inna sprawa że policja nic chciała ich wpuszczać, widząc, jaki może być efekt spotkania oko w oko obu grup. Węgierscy mundurowi zaczęli wtedy rozkminiać sytuację, zbierało się ich coraz więcej, na czuwaniu pozostawały też kamery filmujące wszystko to co się dzieje dookoła. W efekcie tego obie ekipy doszły do wniosku, że nie ma sensu ryzykować ewentualnej walki przy policji, która by ją pewnie szybko przerwała, przy okazji zwijając sporo osób (a konsekwencje zwinięcia za awantury za granicą mogłyby się okazać poważniejsze niż w Polsce). Grupa łódzka zajmuje miejsce na trybunie, tym samym umożliwiając Legionistom wejście na koronę. Następnie Warszawiacy zostają zaprowadzeni przez policję na sektor. Tu chyba małe zdziwienie na sektor z pozostałymi Polakami i DHW na czele, ale na całkiem inny sektor buforowy, który do tej pory pozostawał pusty. Obie ekipy (Legioniści nie dotarli na stadion w pełnej grupie, bowiem część z nich została powinięta przed stadionem) oddzielał niezbyt wysoki plot, ale żadna ze stron nie myślała o jego sforsowaniu. Przedstawiciele DHW i Legii doszli bowiem do przekonania, że lepiej bić się poza stadionem niż przy świadkach i policji. Ustalono, że walka odbędzie się po meczu poza Budapesztem, bez używania jakiegokolwiek sprzętu (wymóg braku sprzętu podkreślali zwłaszcza Legioniści). W II połowie kilka klapsów od Widzewa wyłapują Zawiszacy (5 obecnych na tym spotkaniu), którzy muszą się ewakuować z sektora. Co do wyjaśnienia samej umówionej walki między Widzewem i Legią oraz koalicjantami obu ekip: wersje obu grup są różne, jedna strona wini drugą za niedoszłą walkę. Widzewiacy tłumaczą, że gdy dojeżdżali na umówione miejsca walki, rywali tam nie było, Legioniści z kolei tłumaczą, że łodzianie nie odbierali telefonów. Jak było naprawdę? Tej oceny się nie podejmuję, wszystko wiedzą zainteresowane strony, a ponieważ jest zbyt dużo niedomówień w kontekście niedoszłego pojedynku, to ewentualne spory, wyjaśniać powinny zainteresowane strony. Sam mecz bez większej historii, na sektorze zasiadło ok. 2000-2500 Polaków, którzy stosunkowo nieźle dopingowali naszych kopaczy, odpalano też race i stroboskopy. W tym biało-czerwonym tłumie pojawiło się sporo ekip z naszego kraju, jednak praktycznie żadna (oprócz w/w) nie ujawniła się w klubowych barwach na stadionie (w klubowych szalach chwilę stało kilku fanów Górnika Wałbrzych, ale po reakcji Widzewiaków barwy zostały schowane), więc ciężko pisać o dokładnych liczbach. Pod koniec spotkania, w chwili odpalenia kilku rac, na polski sektor wkroczyła ochrona, jednak nie udało jej się ani złapać „racowych”, ani też ugasić rac, gdyż Polacy przebywający w pobliżu zdarzenia postawili się. Węgrzy odpalili dwa razy dobre świece dymne i również prowadzili dobry doping, ale ogólnie niczym jednak specjalnie nie zabłysnęli. Z ciekawostek dotyczących tego meczu można nadmienić, iż na powrót Widzewa oczekiwali chuligani ŁKS-u, ale gdy kontaktowali się z DHW (z informacją, jakoby ich ekipa nie zatrzymała się, widząc ełkaesiaków), to ci przekraczali dopiero granicę. Mecz ogólnie udany, wreszcie pokazały się ekipy chuligańskie, jak i klika innych rozsianych po całym sektorze, zabrakło jednak stadionowej (względnie poza stadionowej) awantury.
NoName88
Źródło: TMK
FILM: 11.10.2003 Węgry – Polska
Relacja sportowa
WĘGRY: Gábor Király – Tamás Bódog, Attila Dragóner, Tamás Juhár – Zoltán Böőr, Péter Lipcsei (od 46 min Zoltán Gera), Krisztián Lisztes , Pál Dárdai, Ákos Füzi – Imre Szabics, Miklós Fehér (od 64 min Krisztián Kenesei).
POLSKA: Jerzy Dudek – Tomasz Kłos, Jacek Bąk, Tomasz Rząsa – Michał Żewłakow, Sebastian Mila (od 53 min Kosowski), Radoszław Sobolewski, Mirosław Szymkowiak (od 85 min Mariusz Lewandowski), Jacek Krzynówek – Andrzej Niedzielan (od 88 min Marek Saganowski), Grzegorz Rasiak.
Bramki: Imre Szabics (48) – Andrzej Niedzielan (11), Andrzej Niedzielan (62)
Żółte kartki: Lisztes, Juhar, Bodog – Sobolewski
Sędzia: Manuel Enrique Mejuto Gonzalez (Hiszpania).
Polska reprezentacja wygrała po raz pierwszy w swej historii w Budapeszcie z Węgrami. Niestety, ten sukces nie wywindował nas na drugie miejsce w tabeli dające możliwość gry w barażach.
Najważniejsze decyzje w polskiej ekipie zapadły tuż przed meczem. Macieja Żurawskiego zastąpił Andrzej Niedzielan. Było to znakomite posunięcie. Wychowanek Promienia Żary był gwiazdą tego meczu. Jego szarże wprawiały w popłoch obrońców, a dwie akcje zakończyły się golami. A. Niedzielan był najlepszym zawodnikiem meczu. Jego powołania od dawna domagała się prasa, napastnik Groclinu Dyskobolii w ostatniej chwili wskoczył do kadry za kontuzjowanego Pawła Kryszałowicza. Podczas konferencji prasowej jeden z dziennikarzy zapytał trenera czy to prawda, że M. Żurawski odmówił wyjścia na mecz i dlatego w składzie pojawił się A. Niedzielan. Paweł Janas dał wymijającą odpowiedź, którą można tłumaczyć w ten sposób, że coś było na rzeczy.
Przed spotkaniem mówiło się, że klucz do drugiego miejsca leży na murawie Nepstadionu, a kto wygra przystąpi do baraży. Prawie nikt nie brał pod uwagę tego, że Łotwa może w Sztokholmie ograć Szwecję. Obie drużyny przystąpiły do walki bardzo usztywnione. Prawdziwy bój rozpoczął się od bramki dla Polski. Grzegorz Rasiak wspaniale ,,wypuścił” A. Niedzielana, ten uciekł obrońcom, ,,położył” Gabora Kiralyego i zdobył pięknego gola. Po tym ciosie Węgrzy przez kilka minut niczym trafiony bokser nie mogli się podnieść. W 32 min kapitalnie z 30 metrów strzelił Imre Szabics. Na szczęście dla nas piłka odbiła się od spojenia słupka z poprzeczką. Od tego momentu przeważali gospodarze i nasza reprezentacja miała wielkie szczęście, że nie straciła gola. Tak było w 35 min, kiedy Tomasz Rząsa wybił zmierzająca do siatki piłkę z linii bramkowej. Węgrzy szaleli prawym skrzydłem i kilka ich akcji było bardzo groźnych. W 37 min Zoltan Boor ograł T. Rząsę i strzelił nad poprzeczką, trzy minuty później podawał Z. Boor, a wyrównać mógł Krisztian Lisztes.
Polacy wytrzymali napór gospodarzy. W przerwie w niemal dwutysięcznej grupie polskich fanów podawano sobie wiadomość o tym, że Szwecja przegrywa z Łotwą. Radowano się z naszego prowadzenia. Wszyscy pocieszali się, że pewnie Szwedzi szybko wyrównają, a później strzelą zwycięską bramkę. Zaraz po gwizdku Węgrzy natarli na nas bardzo ostro i już w 48 min wyrównali. Środkiem popędził Akos Fuzi, nikt nie przerwał jego akcji, pomocnik gospodarzy zagrał na prawo, a tam niepilnowany I. Szabics ładnym strzałem wyrównał.
Polacy musieli chyba stracić gola by znów zacząć grać tak jak tego od nich oczekiwali fani. W 55 min G. Rasiak ładnie strzelił obok słupka. W 62 min duet Groclinu Dyskobolii znów rozpracował węgierską obronę. Przy linii autowej z lewej strony sfaulowany został T. Rząsa. Znakomicie prowadzący ten mecz hiszpański sędzia Manuel Mejuto Gonzalez widząc, że Polacy mają w posiadaniu piłkę nie przerwał akcji. G. Rasiak ,,wypuścił” A. Niedzielana, ten w sytuacji sam na sam znów pokonał G. Kiralyego!
Od tego momentu Polacy kontrolowali sytuację, choć Węgrzy odgryzali się szybkimi akcjami. W 68 min do siatki znów trafił A. Niedzielan, ale był na spalonym. W 77 min mieliśmy wielkie szczęście. Doszło do nieporozumienia między T. Rząsą, a Jerzym Dudkiem. Nasi piłkarze chcieli interweniować, niestety zderzyli się, a piłka zmierzała do siatki. Na szczęście sprzed linii bramkowej wybił ją Jacek Bąk.
Polacy spokojnie dowieźli wynik. Radość polskich kibiców była jednak przytłumiona doniesieniami ze Szwecji. Tam do końca było 0:1… Po meczu nasi piłkarze podziękowali kibicom za wspaniały doping. Kiedy spiker ogłosił, że wygrali Łotysze, fani węgierscy na zasadzie ,,my nie możemy, to wy też nie” owacją przyjęli tę wiadomość.
Po meczu najbardziej obleganym był A. Niedzielan. Zawodnik, który swoje pierwsze kroki piłkarskie kroki stawiał w Żarach udowodnił coś selekcjonerowi i wszystkim tym, którzy twierdzili, że nie zasługuje na grę w kadrze.
Źródło: gazetalubuska.pl